Dla mnie, to on w roli Bonda jest żałosny. Wzbudza moją litość normalnie w takim “Quantum of Solace”, co to kręcili jacyś nerwowo chorzy alkoholicy chyba, z wyobraźnią upośledzonych miłośników gore. Craig to taki Bond-bezdomny, angielski budowlaniec, znudzony życiem, popijający tanie piwo przed telewizorem, z którym może się identyfikować Janusz z pod Białegostoku. Gdzie Craigowi do uroku i klasy Seana Connery z "Goldfingera" czy Brosnana z "GoldenEye"?